top of page
Writer's pictureJanek Sielicki

W tajnej służbie jego imperialnej mości - sesja Star Wars FFG (z punktu widzenia gracza)


W sobotni wieczór udało mi się zagrać! Sesję prowadził Piotrek (jeden z orgów), a graliśmy w Star Wars od FFG, system który sam wiele lat prowadziłem, a który uwielbiam. Trafiła mi się też bardzo fajna grupa graczy. Graliśmy w piwnicznej szatni pod liceum, więc klimat był fajny, choć czasem przeszkadzały głosy od innych grup.

Dostaliśmy gotowe postacie (najlepszy patent na granie konwentowe).

Łowca nagród Zaxo Shegar (ja)

Imperialny oficer Porro Terik

Droid B1P0 zwany Beepo

oraz zabrak Varo - adept Sithów

Tak, graliśmy złolami! Świetny pomysł na jednostrzałówkę. Naszym zadaniem było znaleźć ukrywającego się na Nar Shadda Jedi o imieniu Kalas Moar. Przygoda rozpoczęła się w knajpie, gdzie mieliśmy się spotkać z naszym kontaktem - Twi'lekanką. Gdy zbliżała się do naszego stolika, nagle z boku wyskoczył jakiś człowiek i strzałem rozwalił jej głowę. Napastnik został szybko spacyfikowany i zaciągnięty do bocznej uliczki, a zwłoki dziewczyny sprawnie przeszukano.


Miała przy sobie datapad z naszymi facjatami oraz zakodowane dane. Zabezpieczenia nie stanowiły problemu dla Beepo: były to dane wywiadowcze lokalnego detektywa, który śledził, co się dzieje w cukierni Kosmiczne Pączki.


Po krótkim maltretowaniu napastnika mieliśmy też inny ślad - knajpę Bunt, gdzie napastnik spotykał się ze swoim kontaktem, Arconianem. O Pączkach nic nie wiedział - a może wiedział, ale nie zdołał powiedzieć, bo Varo skręcił mu kark.

Obstawiliśmy Bunt i wkrótce zjawił sie poszukiwany osobnik. Niestety, coś go spłoszyło (uwielbiam narrative dice), jego zaprzyjaźnieni Wookie z knajpy też się zainteresowali i akcja zakończyła się strzelaniną na ulicy. Varo machał mieczem świetlnym, ja waliłem seriami z karabinu, Beepo ostrzeliwał z balkonu, a Porro obezwładnił Arconianina. Troszkę hałasu narobiliśmy, więc zwiędziliśmy dostawczego speedera, załadowaliśmy tam naszą zdobycz i zaczęliśmy jeździć po okolicy.


Więzień opowiedział nam, że Kalasa i innych rebeliantów można znaleźć pod albo w kasynie Góra Złota - należącym do pewnego Hutta. Nie znał szczegółów - tyle, że tam wchodzą i znikają nawet na kilka dni. Mielismy więc kolejny ślad. Nasz oficer zdołał wręcz zwerbować tego Arconianina, ale dla bezpieczeństwa odstawiliśmy go do "Przechowalni Ciał." Porządne pranie mózgu musi być!


W kasynie odkryliśmy, że w centralnej kolumnie jest jakaś winda w dół, a dostać się do niej można tylko przez komnaty Hutta. Beepo elegancko zhackował system i wstawił nasze imiona jako strażników. Poczekaliśmy, aż Hutt zejdzie na dół pobawić się w kasynie i nie nękani przez nikogo dotarliśmy do windy. Ta zawiozła nas kilkadziesiąt poziomów w dół, w stare fundamenty Nar Shadda, miejsce zapomniane i zamieszkane przez wyrzutków i potwory. Ale Varo upierał się, że "wyczuł" drgania jasnej strony mocy. Cokolwiek by to miało oznaczać...


Po kilkunastu minutach wędrówki trafiliśmy na wielkie obozowisko biedoty, gdzie "złowiliśmy" rodiańskiego dzieciaka. Jaro znał wszystkie skróty, a Varo stwierdził, że weźmie go na ucznia. Choć jak dla mnie, do współpracy przekonały go te 3 kredyty, które mu daliśmy - oraz obietnica gór jedzenia. Zaprowadził nas na pobliskie złomowisko. Ja i Beepo przekradliśmy się na dogodne pozycje, a Varo i Porro weszli jak do siebie.

W pozycji medytacyjnej klęczał tam młody Cereanin, a otaczały go grupki rebelianckich żołnierzy. Słowo do słowa, Varo i Porro przekonali go, by przyprowadził swojego mistrza - czyli poszukiwanego przez nas Kalasa. Ten nautilianin zgodził się na pojedynek z Varo.

"Jasne, pojedynek" pomyślałem kalibrując celownik na Jedi. Wkrótce rozgorzała walka! Jedi i Sith starli się ze sobą, ja otworzyłem ogień, Porro ostrzeliwując się rzucał bluzgami demoralizując przeciwników, wybuchały granaty, brzęczały miecze. Było szybko i intensywnie! Wkrótce żołnierze uciekali bądź nie żyli, a Kalas leżał pokonany, ale żywy i spętany glutem z działka Beepo. Za żywego pewnie będzie bonus...


Podsumowanie

To były wspaniałe cztery godziny. Scenariusz był prosty, ale pomysł odwrócenia ról idealnie sprawdził się na takiej konwentowej sesji. Każdy mógł się wykazać, troszkę może za mało było fajnych interpretacji rzutów, ale końcówka już ładnie grała. Nawet jeden z graczy, który w czasie przerwy zwierzył się, że nie do końca mu te kostki pasują, pod koniec wydawał się czerpać ogromną frajdę z przygody. Genesys jest systemem trochę szokującym, trzeba się go nauczyć (zwłaszcza jako gracz, że on też może i powinien interpretować te rzuty, a nie czekać na MG) i potrafi zrazić. Przygoda była fajna, na luzie, trochę roleplayu - takie najlepsze możliwe erpegowanie bez spiny i porzeczkowego soczku.


Duże brawa dla naszego MG, który świetnie potrafił wyczuć oczekiwania graczy i prowadzić bez przestojów. Tu też chciałem przeprosić, bo czasem trochę go poprawiałem jeśli chodzi o zasady - to było silniejsze ode mnie :) Ale nałożyły mu się zasady z Conana (znam ten ból, jak się prowadzi rożne systmey) a ja naprawdę chciałem trafić w przeciwnika.


Nasłuchałem się na forach opowieści o dziwnych typach, co grają po konwentach i szedłem z pewną taką nieśmiałością. Trafiłem na świetnych ludzi i świetną zabawę i wiem jedno - muszę więcej grać na konwentach. I prowadzić też innym grupom, nie tylko mojej stałej. Może Czas na Przygodę?

1 view0 comments

Comments


bottom of page